Jak zmienić siebie na lepsze? Uporczywe pytanie, które co jakiś czas przychodziło mi do głowy (ale tak tylko na chwilkę). Zasiewało ziarno niepokoju i wątpliwości, po czym szybciutko znikało, bo nie potrafiłam znaleźć na nie odpowiedzi. Łatwiej pozbyć się problemu zamiast poświęcić czas na jego rozwiązanie, zważywszy, że ten problem nie jest palący i jego rozwiązanie nie jest sprawą życia i śmierci..
Szukałam zewnętrznego źródła, które pomogłoby mi zmienić to, co czułam wewnątrz. Bardzo dużo czasu nie zdawałam sobie sparwy z tego, że to największe złudzenie. Przecież nic z zewnątrz nie ma na tyle mocy żeby mnie zmienic.. Owszem, może być powodem, zapalnikiem, kroplą, która przelewa czarę goryczy.. Ale to tylko JA- JA sama mogę zmienić to co czuję, tylko JA sama mogę zmienić to jaka jestem w środku MNIE.
Pułapka, w którą wpadłam była bardzo niebezpieczna. Cybernetyczny czas, w którym przyszło mi żyć, naraził mnie na bazustanny kontakt z wyidealizowanym światem, który dał mi złudzenie dostępności perfekcjonizmu na wyciągnięcie ręki, natychmiast, bez wysiłku, tu i teraz. Wirtualny świat pięknych, młodych, szczupłych i szczęśliwych ludzi, którzy karmili mnie swoim idealnym życiem na każdym kroku, w każdym momencie. Z czasem, zamiast cieszyć się tym idealnym światem, który widziałam, czułam, że z każdym dniem robię się coraz smutniejsza, bardziej sfrustrowana, zirytowana i rozdrażniona.
I wtedy mnie olśniło..
Szukanie własnego szczęścia u drugiej osoby jest niezdrowe. Jest nienaturalne. Jest pozbawione zdrowego rozdądku. To JA jestem jedyną stałą dla SIEBIE, jedynym i unikalnym wyznacznikiem przyszłych zmian i celów. To ja jestem odpowiedzialna za swoje własne szczęście.
Szczęście nie zaczyna się od zdobytego dyplomu, dobrej pracy, udanego związku, idealnego ciała. Zaczyna się od moich własnych myśli i tego, co sobie mówię każdego dnia. Uzmysławiając sobie to, poczułam się jeszcze bardziej smutna. Tak bardzo kochałam oglądać idealny i wyreżyserowany świat innych ludzi, a jednocześnie nie potrafiłam w pełni zaakceptować i pokochać siebie. Czułam się bezsilna myśląc o zmianach..
Przez część swojego życia byłam słaba, ale nigdy tak naprawdę tego nie zinternalizowałam. Unikałam tej uczciwej inspekcji swojej duszy. Wiedziałam jednak, że tak jest, a wady i złe nawyki, które pojawiły się tuż pod powierzchnią mojego ja, są niezwykle trudne do odwrócenia. Błędnie wierzyłam, że któregoś dnia magicznie się zmienię i jakimś sposobem osiągnę swój potencjał. Ale kiedy i jak? Przecież czas na nikogo nie czeka! Czułam, że życie przecieka mi przez palce. Chociaż jestem z pokolenia kreatywnych myślicieli, którzy wierzą, że innowacja jest naturalna i akceptuje wszystkie formy nowych mediów, wiedziałam, że wciąż jestem naznaczona słabością jako jednostka.
Zawsze wydawało mi się, że miłość do siebie to tylko pozytywne, przecukrzone, wyidealizowane i posypane magicznym pyłem rzeczy i komplementy. Kąpiel z bąbelkami, zakupy w nagrodę, pączek z lukrem (albo dwa) na porawę humoru w kiepski dzień..
Ale to nie było to, czego potrzebowałam. Takie ciągłe i przesadne samougłaskiwanie nigdy nie pomogło mi się zmienić. Zrozumiałam, że prawdziwa miłość do siebie nie polega na zniszczeniu dyscypliny i zjedzeniu pączka tylko dlatego, że miałam ciężki dzień. Prawdziwa miłość własna to dyskomfort mający na celu pozytywne zmiany. To pogoń za mądrym bólem i pozwolenie, aby strach przepłynął przeze mnie i otworzył mnie głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. To uświadomienie sobie, że rozwijam się i staję się lepsza tylko wtedy, gdy osiągam punkt, w którym będę chciała zrezygnować.. ALE NIE PODDAM SIĘ I BĘDĘ WALCZYĆ DALEJ..
Przez długi czas patrzyłam w lustro i widziałam tylko obraz siebie przez pryzmat innych ludzi, i to był mój problem. Nie udawało mi się zidentyfikować mojego prawdziwego ja (które uparcie, za każdym razem patrzyło mi w oczy, z nadzieją, że wreszcie je zauważę..) Myślałam, że jestem osobą, którą widzą inni, ale za każym razem, kiedy spoglądałąm na siebie, coraz wyraźniej widziałam moje własne wewnętrzne zamieszanie.
Musiałam udać się do tej ukrytej części mojej duszy. Tam, gdzie byłam tylko ja, pozbawiona pochwał, dobrych rad z zewnątrz, wyidealizowanego obrazu życia i fałszywego piękna, którym tak pieczołowicie karmiłam się na każdym kroku patrząc na innych. Kim w takim razie jestem? Kim jestem poza tym zewnętrznym obrazem, który widzą inni? Byłam słaba. Byłam leniwa. Byłam niezdyscyplinowana. Gdy tylko poczułam ból, psychiczny lub fizyczny, uciekałam.. STOP! Zrozumiałam, że tą drogą daleko nie zajdę.. Jeśli chcę uciec od rzeczy, które mnie drażnią, ograniczają i nękają, muszę stać się inną, lepszą osobą. Chcę walczyć o życie, którego pragnę! Chcę osiągnąć swoje cele!
Zrozumiałam, że muszę zmienić moją filozofię życiową. Zapragnęłam stać się mocna psychicznie i niezłomna w dążeniu do mojego NAJLEPSZEGO JA. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że osiągnięcie celu jest o wiele bardziej cenne i o wiele więcej warte niż ból związany z drogą, która mnie do tego celu zaprowadzi. Zdałam sobie sprawę, i przyjęłam do wiadomości, że BĘDZIE BOLAŁO. Poczuj się komfortowo, czując się niekomfortowo.
Do tej pory pozwalałam, żeby przeszłość mnie definiowała i dyktowała moją przyszłość. Nie przypuszczałam, że istnieje wyjście z tej patowej sytuacji i to cholernie mnie przerażało. Coraz bardziej zaczęłam się bać niepewnej przyszłości. Moją reakcją na ból, strach i niepewność było ustawianie się w najwygodniejszej dla mnie sytuacji, jaką była bierność.
Teraz już wiem, że moja przeszłość mnie nie definiuje i nie dyktuje mojej przyszłości. Udane życie i spełnianie marzeń- kształtuję JA SAMA, poprzez wyłamanie się ze swojej strefy komfortu. To tylko i wyłącznie w ten sposób się zmienię i wpłynę na moją przyszłość. Nie ma innego wyjścia.
Jeszcze jedna bardzo ważna i stotna sprawa, zrozumiałam to bardzo niedawno.. Nie zawsze dostaję to, czego chcę. Zamiast tego dostaję to, co muszę w danym momencie mieć. Tyle razy byłam zawiedziona i wściekła, że mimo mojej ciężkiej pracy, poświęcenia, potu i łez, rezultat moich wysiłków, jest daleki od moich oczekiwań. Patrząc na te doświadczenia z perspektywy, jestem WDZIĘCZNA. Nie jestem wdzięczna za to, że nie dostałam tego na co pracowałam, nie zrozum mnie źle.. Jestem wdzięczna za doświadczenia i za proces przez który musiałam przejść. Za każdą porażkę, ża każde upodlenie, za każdy zawód i rozczarowanie. Za wszystko to jestem wdzięczna. Bo te trudne chwile mnie umocniły. Sprawiły, że po kolejnym życiowym kopniaku w dupę, nadal mam siłę i energię, żeby otrzepać się, wstać z błota, podnieść głowę i zrobić kolejny krok. W tył. W tył nie dlatego, żeby się wycofać, ale żeby spojrzeć na wszystko z PERSPEKTYWY i w skupieniu i pokorze przygotować nowy plan działania.
Wiedziałam już, że to JA JESTEM ZMIANĄ, która napędza moje zachowanie.
ALE..
Mimo, że przeczytałam regały książek, które pokazały mi sposoby na polepszenie życia, dzięki zawartym w nich doświadczeniu innych ludzi, i mimo, że zdałam sobie sprawę, że mogę być silniejsza psychicznie, nie postrzegałam jeszcze swojego życia przez właściwy pryzmat. Byłam świadoma, że nauczyłam się nowego sposobu myślenia, ale BRAKOWAŁO MI EMOCJI.
Znowu poczułam się samotna i zraniona. Zadałam sobie pytanie, dlaczego, do cholery, nie miałabym być szczęśliwa? W tym momencie zrozumiałam, że jeśli nie pozwolę sobie na przeżywanie WSZYSTKICH emocji, nie będę w pełni przeżywała własnego życia.
Jesteś moim świadkiem. Świadkiem tego, że od teraz pozwalam sobie na WSZYSTKIE emocje. Jakie by nie były. Już nie będę tłumiła w sobie radości, zadowolenia, dumy z siebie i satysfakcji (żeby przypadkiem nie urazić nikogo wokół mnie, bo inni mają akurat gorszy dzień). Nie będę też tłumiła swojego żalu, zawodu, rozpaczy, zdenerwowania i rozdrażnienia (tylko dlatego że inni wokół mnie mają dobry dzień i tak jak dotąd byłam zawsze przekonana, że nie wypada mi psuć niczyjej radości).
Ważna, bardzo istotna w moim postanowieniu sprawa: będę mówiła językiem JA. Język JA jest asertywny. Wyraża MOJE emocje i MOJE uczucia, nie ujmując nic nikomu w moim otoczeniu. To ogroma różnica. Mogę powiedzieć to samo na wile różnych sposobów i tym samym być odebrana na wiele różnych sposobów. Język JA szanuje mnie i moje otoczenie. Pozwala mi wyrazić to co czuję nikogo nie atakując ani nie urażając.
Trzymam za siebie kciuki jednocześnie widząc, że mam siłę i moc wprowadzić moje postanowienia w życie. Trzymam również kciuki za Ciebie, i wierzę, że tak jak ja- masz moc wprowadzenia dobrych zmian do swojego życia.
No Comment! Be the first one.